Już wiadomo, kiedy ruszą prace przy zabezpieczeniu pękniętego wału na zaporze w Stroniu Śląskim. Zielone światło Wodom Polskim dała prokuratura, ale usłyszeli o tym najpierw politycy, a nie powodzianie.
Członkowie komisji, która na zlecenia Inspektora Nadzoru Budowlanego miała ustalić przyczyny i okoliczności katastrofy tamy w Stroniu Śląskim, dopatrzyli się m.in. manipulacji w dokumentach z prac wykonywanych na tamie - ustaliła "Wyborcza".
Poziom wody w jeziorze Bystrzyckim obniżył się o kilka metrów. W wielu miejscach odsłonięte jest dno. To skutek awarii jednego z urządzeń na zaporze w Zagórzu Śląskim.
- Kiedy poznałem wyniki z kontroli pękniętej tamy, byłem wściekły. Sądziliśmy tu wszyscy, że to nadmierne opady deszczu spowodowały powódź, a okazuje się, że winę ponoszą Wody Polskie - mówi Dariusz Chromiec, burmistrz zalanego Stronia Śląskiego.
Eksperci będą prowadzili kolejne badania przy zaporze w Stroniu Śląskim. Chcą sprawdzić, czy w ogóle powinna się tam znajdować.
- Wody Polskie to jest instytucja, której tak naprawdę nie ma. Oni wiedzą tylko jak kary nakładać - mówi burmistrzyni zalanego Barda, Marta Ptasińska.
Na zaporze w Lubachowie trwa zrzut wody. Decyzję o nim podjęto w związku z utrzymującymi się wysokim stanem wody w zbiorniku powyżej tamy i opadami deszczu. Jak informowało Starostwo Powiatowe w Świdnicy, z Jeziora Bystrzyckiego (zwanego też Lubachowskim) zrzucanych jest ponad 12,5 m sześc. wody na sekundę. Zapora na Jeziorze Bystrzyckim powstała w latach 1911-1914. Tama ma wysokość 44 m i długość 230,5 m.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.